ZIMOWY WYPAD NR.2 DO JASPER NATIONAL PARK

LUTY 2007

 

   Home Page

 

 

 

Zimowy Wypad #2        Luty 2007

 

Minęły prawie 3 miesiące od ostatniej wyprawy, więc nadszedł czas na coś nowego. Igor Pietraszko, Łukasz Poznański i ja (Przemek Baranowski) postanowiliśmy dotrzeć do górskiego domku o nazwie Wates-Gibson Hut, który położony jest w Tonquin Valley na terenie Jasper National Park około 30 km od „cywilizacji”. Wyjechaliśmy z Edmonton późnym wieczorem (1 Luty) i dojechaliśmy w okolice Marmot Basin (niedaleko od stoku narciarskiego) krótko po północy. Na parkingu rozbiliśmy namiot i przy temperaturze około -20C położyliśmy się spać. Oczywiście spaliśmy w specjalnych puchowych śpiworach, które teoretycznie powinny nam zapewnić ciepłą noc...............W piątek (2 Luty) o 7:00 rano w prymitywnych, aczkolwiek świadomie wybranych warunkach, przygotowaliśmy ciepłe śniadanie i rozpoczeliśmy wędrówkę. Plan był, aby przejść około 20 km trasą Maccarib Pass Trail i tam ponownie rozbić namiot lub też ewentułalnie zbudować jamę pod śniegiem. Niestety ten piątek był niespotykanie pechowy dla Przemka. Najpierw miał on problemy z sankami własnej konstrukcji, które miały ułatwić transport ciężkiego plecaka. Niestety „prototyp” okazał się wadliwy. Potem Przemek miał problemy z rakietami śnieżnymi, aż w końcu po przejściu tylko 4 km, Przemek stanął na warstwę śniegu i runął razem z nią do górskiego strumyka. Poleciały wiązanki przekleństw i zaczęło być nie wesoło. Temperatura -17C, a Przemek jest mokry od stóp do głowy, łącznie z plecakiem i ulubionym aparatem fotograficznym......... Łukasz, po przejęciu funkcji fotografa i nagraniu krótkiego filmu o Przemku ciągle leżącym w potoku, razem z Igorem rozpoczęli akcję ratunkową. W parę minut były nowe rękawiczki i góra ubrania. Postanowiliśmy, że trzeba zawracać i wysuszyć wszystko co mokre. Igor i Łukasz pocieszali ciągle klnącego Przemka. Z butami pełnymi chlupiącej wody ruszyliśmy w kierunku samochodu. Plan był taki; jedziemy do publicznej pralni w Jasper i suszymy rzeczy, kupujemy dobrą wódkę na wieczór i idziemy nocą przy blasku księżyca, aby nadrobić stracony czas. Zmieniliśmy trasę i poszliśmy w kierunku na Mount Edith Cavell, czyli zaczęliśmy naszą zaplanowaną 3 dniową trasę iść w odwrotnym kierunku. Około godziny 23:00, po przejściu ponad 12 km dotarliśmy do Mt.Edith Cavell Hostel i dzięki uprzejmości młodej pary mogliśmy nocować pod ciepłym dachem. Było dobre jedzenie, napalone w kominku i kieliszek lodowatej wódki, jednym słowem, było super.W sobotę (3 Luty) ruszyliśmy dalej. Pogoda była jak na zamówienie. Błękitne niebo cieplutko(w słońcu -1C, w cieniu – 14C), trzeba było zdjąć warstwę ciuchów. Mieliśmy szczęście, ponieważ ktoś z obsługi parku kilka dni wcześniej, przetarł pierwsze 15 km szlaku jadąc na skuterze śnieżnym. W tej sytułacji musieliśmy używać rakiety śnieżne tylko przez 4 może 5 km. Po około 19 km wędrówce, zachwyceni przepięknymi widokami potężnych szczytów (proszę zobaczyć zdjęcia) i upojeni krajobrazem oraz zasłuchani w absolutnie czystą ciszę i spokój (cos co nie istnieje w mieście......) dotarliśmy do Wates-Gibson Memorial Hut kilka minut po 16:00. Domek jak z obrazka w bajce. Cały zbudowany z drewnianych bali, zasypany po dach w śniegu, naokoło góry i las, a w środku tli się drewno w kominku. Na ścianach połamane, zabytkowe narty i czekany z początku 20 wieku, stare czarno-białe fotografie i wycinki z gazet – po prostu cudnie i nastrojowo. Godzinę po nas powrócił do chatki Joey, amerykanin włoskiego pochodzenia z Idaho, który był w chatce już od paru dni. Jego motto na życie to ciężka praca latem we własnej stolarni, a zimą to wchodzenie na trudno dostępne tereny (np.lodowce) i zjeżdżanie po nich na nartach. Joey był w wielu miejscach na świecie, ale jego ulubione to kanadyjskie Góry Skaliste. Miło było usłyszeć taki komplement w kierunku Kanady, szczególnie od Amerykanina. Po kilku minutach wszyscy razem dzieliliśmy się polskim bigosem, którego ponad 2 kilogramy Igor dzielnie i nie narzekając niósł w plecaku od początku wyprawy. Bigos w połączeniu z mroźną wódeczką był najleszą nagrodą za przemierzone kilometry. Joey prosił o dokładkę dwa razy. Łukasz, który w przeszłości był krótki czas w wojsku, postanowił nauczyć Igora i Przemka, jak za pomocą mapy i kompasu można w miarę precyzyjnie określić swoje położenie w każdym miejscu na kuli ziemskiej. Igor i Przemek używali małego urządzenia GPS, które z reguły mierzy kilometry zrobione podczas ich treningów biegowych. Również w górach urządzenia te działały doskonale, ale Łukasz słusznie zauważył, że sztuka mapy i kompasu ma ogromną zaletę – nie potrzeba baterii !!! Jeśli jest się’’na odludziu’’przez długi okres to może być to problem. Około 22:30 znowu spaliśmy jak w hotelu, ciepły kominek i możliwość zapalenia w każdej chwili lamp gazowych. Nawet był na zewnątrz kibelek, a wodę nosiło się z małego, oczywiście zamarzniętego jeziora (Outpost Lake). W niedzielę (4 Luty) wstaliśmy o 7:00 i około 9:00 zaczęliśmy drogę powrotną. Padał lekki śnieg i bardzo podniosła się temperatura, blisko zera. Szybkim i ostrym krokiem zaczęliśmy iść i udało nam się pokonać prawie 30 km trasy w 8 godzin łącznie z dłuższą przerwą na posiłek. Nasz Zimowy Wypad #2 zakończył się sukcesem i pomimo trudnego początku udało nam się dotrzeć do zaplanowanego celu, z czego też wszyscy członkowie wyprawy byli bardzo zadowoleni. Kolejny raz szczęśliwie i w pełnym zdrowiu wróciliśmy do naszych domów i rodzin, bogatsi o wrażenia i doświadczenia, które przygotowała dla nas ‘’Matka Natura’’. Radość z powrotu do domu, w którym ktoś na nas czeka jest ogromna, ale już gdzieś tam głęboko w głowie słychac szeptanie...........................kiedy by tu zorganizować następny WYPAD.

 

Dziękuje za przeczytanie, Przemek Baranowski

 

p.s. Kiedy przeczytałem tą treść mojej żonie, ona bardzo szybko stwierdziła, że nie będzie żadnego wypadu..............najpierw muszę zrobić remont łazienki...........!!!???

 

Kontakt internetowy z Lukaszem Poznańskim:

www.lucasp.com

www.cancertrek.ca  

 

 

Back